wtorek, 15 lipca 2014


Ni Salomon z pustego nie naleje

***

Cześć! Jestem Karolina, chociaż wolę gdy mówią mi Nefi (to w pewien sposób uwalnia moje artystyczne "ja" ^^' ). Mam 19 lat i urodziłam się w, mniej lub bardziej znanym, owianym lepszą lub (raczej) gorszą sławą,  Gorzowskim szpitalu i już od samego początku sprawiałam problemy. 
Nigdy nie byłam grzecznym dzieckiem. Zawsze chciałam być we wszystkich miejscach jednocześnie, dotykać wszystkiego co ma ciekawe kolory i zadawałam multa pytań. Później doszła do tego jeszcze próżność i egoizm, ale z tym rodzice nie bardzo musieli się użerać, bo wtedy moją oazą spokoju stał się własny pokój i to tam wylewałam swoje smutki w różnych partiach ciała. 
Ilu z Was pomyślało o seksie? Nikt? Ty pomyślałeś, prawda? Bo ja tak. Ale nie, nie o niego chodziło i dobrze o tym wiesz. 
Nienawidzę siebie i swojego życia. 
Ludzie mówią, >>nie doceniasz się<<, >>jesteś wspaniała<<, >>wielu zazdrości Ci życia<<, >>nie doceniasz tego co masz<<. Mówią tak niestety ludzie, którzy znają mnie naprawdę niewiele. Albo i wcale. 
Bo czy podczas 4 spotkań można dowiedzieć się o kimś wystarczająco wiele, aby wyciągać powyższe wnioski? Uważam, że nie. 
Moje życie ssie. Nie chcę użalać się nad sobą, bo nie o to przecież w tym wszystkim chodzi. Chcę to w końcu zapisać w jednym miejscu i może wyciągnąć wnioski - no nareszcie. 
Od samego początku dostaje kopniaki od życia. Do 10 roku życia byłam przekonana, że moi rodzice mnie adoptowali!, a kiedy mama powiedziała, że tak nie jest... no cóż... tak naprawdę do dziś nie mam pewności. (Gdyby któregoś dnia okazało się, że tak właściwie jestem, jakoś nie byłabym specjalnie zrozpaczona...jakoś dziwnie nie pasuję do mojej rodzinki) 
Rodzice nigdy nie mieli dla mnie czasu co odbijam sobie swoim egocentryzmem, wychodząc z założenia, że teraz wszyscy powinni interesować się tym, co mam do powiedzenia, co robię, jak się czuję, ble ble ble. Rly, who cares? Wmawiam sobie, że powinnam być epicentrum życia moich najbliższych, ale ani tak nie jest, ani nie powinno tak być. W ten sposób ranię innych. No... i samą siebie. Bo gdy jestem sama i tracę wszystkich dookoła moje życie traci sens. A przecież nie powinno tak być, prawda? Powinnam umieć cieszyć się samotnością? Prawda...? 
Paradoks polega na tym, że naprawdę lubię być sama. Lubię siedzieć (tak jak teraz) na podłodze, oparta plecami o poduszkę w kształcie głowy krowy i użalać się nad sobą, na głupim blogu, którego nikt nie czyta, jedząc cini minis. Ale lubię taki stan tylko wtedy gdy wiem, że kiedy zamknę komputer mam do kogo się odezwać. I ten ktoś będzie na to czekał. I na to liczył. Inaczej wszystko traci sens. 
Nienawidzę miłości. 
Boję się miłości. Bałam się kochać, wręcz panicznie. Miałam kolegów, ale w zasadzie tylko raz byłam w poważnym, naprawdę poważnym związku, który coś dla mnie znaczył. A później bałam się jeszcze bardziej. Głównie tego, że już nigdy nic nie poczuję. 
Aż poczułam. I to dotkliwiej niż myślałam. 
I co mi po tym? Nic własnie. Chłopak (chyba przez pomyłkę, bo ma wspaniałą dziewczynę) pozwolił mi się w sobie zakochać. I tyle mojego. 
Nienawidzę fałszywych przyjaciół którzy mnie otaczają. 
Wystarczy, że wyjechałam na II miesiące z kraju, ale nadal jestem wśród cywilizacji - mam internet i zasięg, a wszyscy już zapomnieli, że istnieję. 


***

Jestem bardzo autodestrukcyjna. Siedzę, stukam palcami w klawiaturę, a w mojej głowie krążą hordy wrogo nastawionych do mnie myśli. Okrążają mój mur. Mur z kartonu (przypominam). Nie mam niczego na swoją obronę, a mój generał już dawno abdykował. 

***

Siedzę na podłodze. Piszę. Stroję głupie miny do laptopa w nadziei, że w pokoju nie ma kamer i nikt mnie nigdy w takim stanie nie zobaczy. I liczę na to, że to mi jakoś pomoże. Trochę żałosne, co? Jestem królową dramatu pod króliczą łapą. 
Nawet moje gry słów nie mają sensu. 
Damn it. 

***

Salomon też człowiek. Moja prababcia, Salomea, zawsze opowiadała mi przypowieść o Królu Salomonie, II kobietach i dziecku. Przy każdej możliwej okazji, a zaczęła już jak byłam mała. Niestety zanim zdążyłam zrozumieć jej dokładny sens (miałam 8 lat), prababcia odeszła. Jednak historia we mnie siedziała i chyba w końcu wykiełkowała. Chociaż niczym jej nie podlewałam. Co brzmi mega głupio i trochę o(c)hydnie. 

Jeżeli on nic do mnie nie czuje, a najwyraźniej nie bo nie odzywał się od wieków, to chyba powinnam dać sobie spokój. Z niczego nie zrodzi się coś, a moje jednostronne uczucie niczym nie zaowocuje. 

Będę jak kobieta z przypowieści. 
Niech tylko będzie szczęśliwy. 


Amen

4 komentarze:

  1. 1. Nie nie pomyślałem o seksie tylko o żyletach
    2. Ja czytam (no chyba że ja to nikt) :P
    3. "poduszkę w kształcie głowy krowy"????? O.o co??

    OdpowiedzUsuń
  2. a. przestań żyć złudzeniami
    b. to, że tobie sie coś wydaje, to nie znaczy, że to prawda. mogą to być sprzeczne sygnały.
    c. zastanów się nad swoimi błędami, nieusprawiedliwiaj siebie. być może kogoś bardzo skrzywdziłaś i to tylko dlatego że bardzo chciałaś mu coś odebrać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Łał jeszcze koś inny oprócz mnie to czuta, zacznij umieszczać reklamy na blogu i będzie cię stać na ciastka

    OdpowiedzUsuń
  4. na tego bloga trafilem przypadkowo. interesuje sie psychologia i dlatego wciagnely mnie te wpisy.

    OdpowiedzUsuń

Bez spamu proszę.